poniedziałek, 17 maja 2010

Moje fascynacje komiksem zycia

Lato/Jesień 1995

Blisko 15 lat temu spędzałem wakacje nad Adriatykiem. Tam po drugiej stronie morza wybrzmiewały strzały kończącej się właśnie wojny w Bośni i Hercegowinie. A tu, na tętniącej zwykle rozrywkami życia i gorącej włoskiej plaży panował błogi spokój. Woda kusiła niedbale skrywaną atrakcyjnością by zanurzając się w niej odczuwać koncertowo niebiański koktajl zmysłów. 


Kilka dni wcześniej, kiedy wracałem z całodziennej eskapady do Mirabilandii, czarodziejsko ponętnej krainy rozrywki, na fotelu obok siadła dziewczyna. „Taka ładna jak Ty” powiedziała potem swojej starszej siostrze koleżanka przyglądająca się tej scenie początkowo z boku. Zagadkowo uśmiechnięta a jej śliczna opalenizna komunikowała o tym, że obcowanie ze słońcem to jej druga natura.

Kiedy dziewczyna siadała, rzuciła omiatając najbliższe wnętrze pojazdu spojrzenie i zagłębiła się w lekturze książki. Rzuciłem okiem na tytuł. Nic szczególnego wówczas nie mówiący brzmiał: „Usare il cervello per cambiare”. Autorem był jakiś Bander czy Bandler. Nie zdążyłem dokładnie przeczytać, bo zauważyła że się jej przyglądam. Moja znajomość włoskiego pozwoliła na przetłumaczenie pierwszego i ostatniego wyrazu: „użyj” i „zmiana”.

Co może znaczyć „cervello”?

Z krótkich rozmyślań wyrwało mnie jej „dokąd zmierzasz?”. Zapytała po angielsku z akcentem, który specjaliści od włoskiego okrzyknęliby dialektem z Tarentu. Potem miałem się od niej dowiedzieć, że tym akcentem komunikuje się w jej kraju prawie milion osób. W tym momencie zaczęliśmy coraz bardziej wciągającą rozmowę o naszym życiu. W zasadzie  głównie o moim, ale kto by zwracał na to uwagę. Mój świat kręcił się wtedy wokół mnie w jakimś chwilowo chocholim tańcu, choć rozbrzmiewało też w nim Pasodoble. Może w nieodpowiednich proporcjach, ale już wtedy w tym teatrze życia zdecydowanie lepiej czułem się gdy przypadała mi w udziale rola torreadora niż byka.

Coś mi w niej z początku nie pasowało. Rzadko zdarzało się wcześniej, żeby jakaś kobieta prowadziła rozmowę ze mną w taki sposób. W zasadzie tylko moja matka potrafiła zadawać mi taką ilość pytań. Ale tu, dziwnym trafem, nawet mi się podobało. Miałem niezwykłe wrażenie, że okazuje mi autentyczne i prawdziwe zainteresowanie.

Tak. Przez większą część rozmowy tylko ona zadawała pytania. Nie wydawały się czymś szczególnym. Ale odpowiedzi sprawiały mi frajdę. Zrozumiałem, że nic nie pomaga bardziej człowiekowi jak zwykła rozmowa. Wcześniej słyszałem to od koleżanek i byłych dziewczyn, ale teraz nabierało to zupełnie nowego wyrazu. Bo to mnie słuchano.

„Co tu robisz?” zapytała.
„W tym autobusie?”, odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
„Nie. W moim kraju”.
„Wyjechałem z domu by odpocząć.”

Nie uwierzyła. Jak ona to robi? W jakiś sposób usłyszała zawahanie w moim głosie.
„Tylko odpocząć?”
„Może też… zapomnieć”.
„Ile potrzebujesz na to czasu?”

Nie zastanawiałem się nigdy dotąd, że po rozstaniach jest jakiś konkretny czas na zapomnienie. „3 miesiące do pół roku?” Bardziej pytałem niż stwierdzałem. Uśmiechnęła się zniewalająco. „Dobrze, że masz wątpliwości. Tylko głupcy ich nie mają.”

„Miałam kiedyś chłopaka bardzo podobnego do Ciebie. Planowaliśmy ślub i gromadkę dzieci. Mieliśmy przeprowadzić się na Sycylię, bo on stamtąd pochodził. Dużo czasu poświęcał swojej firmie. Sprzedawał części samochodowe. Nawet 18 godzin dziennie. Tłumaczył, że kiedyś będzie lepiej i będziemy mieli więcej czasu dla siebie. A potem trafił mu się świetny afrykański kontrakt w Etiopii, odezwał się jakiś znajomy jego rodziny jeszcze sprzed koszmarnej II wojny światowej. Wyjechał bardzo daleko. I już tam został. Zniknął z mojego życia”.

„Bardzo mi przykro. Nie wiedziałem, że to Cię spotkało.”
„Nieważne. Skąd mogłeś wiedzieć. Teraz to Ty potrzebujesz pomocy”

Żachnąłem się. Przypadkowo poznana dziewczyna chce mi pomagać. Też coś.

Była bystra i zauważyła moje niezbyt dobrze skrywane oburzenie.

„Bądź spokojny. Opowiem Ci o jednej z największych tajemnic życia. Ja ją poznałam, a tobie najwyraźniej się teraz przyda.”

„Tak bezinteresownie?” Zapytałem naiwnie. Nie mając wciąż pojęcia po co miałaby to robić.

„Jesteś Polakiem, a moja babka zakochała się kiedyś w mężczyźnie z twojego kraju. A poza tym w moim kochanym Bari jest 1000-letnia bazylika, w której znajduje się grób królowej Bony. Wystarczy uzasadnień?”

„Tylko mi nie mów, że kibicujesz piłce nożnej…”. Rzuciłem nie zastanawiając się czy mówię o czymś, co ją zainteresuje. Bari kojarzyłem wcześniej wyłącznie z raczej słabo grającą drużyną włoskiej ligi, przeważnie drugiej.

„Oczywiście, że tak. Każda mądra włoska kobieta kibicuje piłce, jeśli kibicem jest jej facet”. Mrugnęła szelmowsko okiem. „Mam powody do dumy, bo kilka dni temu, w niedzielę moja ukochana drużyna wygrała z AC Milan.” To zaktualizowało moją wiedzę na temat włoskiej piłki i obiecałem sobie, że już nigdy nie będę niczego zakładał z góry.

„W niedzielę miałem imieniny” uśmiechnąłem się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Była wspaniała impreza. Spędziliśmy cudowny wieczór z polskimi i włoskimi znajomymi na plaży niedaleko Rimini, popijając Spumante i bawiąc się przy dźwiękach tegorocznych hitów Simple Minds i Red Hot Chilli Peppers. My friends zadźwięczało mi ponownie w głowie.

„Wobec tego, to będzie mój prezent dla Ciebie” uśmiechnęła się i ten jej uśmiech sprawił, że w teraz była to dla mnie najwspanialsza istota na świecie. Zniknęły wątpliwości co do intencji, bo zdałem sobie sprawę, że ta rozmowa sprawia mi radość i przywraca wiarę w ludzi.

„Wiesz co znaczy po włosku cervello?”. Zapytała, pokazując mi okładkę właśnie czytanej książki. Moje zaintrygowanie w tym momencie zaczęło sięgać zenitu.


Niniejszy fragment pochodzi z nowopowstającej książki Igora pod roboczym tytułem "Moje fascynacje komiksem życia". Książka powinna się ukazać w 2010 roku.

Fragment II rozdziału książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz