wtorek, 25 maja 2010

Regensburg, wiosna 1999


Hannelore Schmidt była pierwszą żoną Pawła. On sam do 5 roku życia nazywał się Szmytka i pochodził z małej mieściny pod Krakowem. Jego rodzice po przeprowadzce do  Niemiec postanowili zmienić nazwisko na jakieś swojsko brzmiące. Nie chcieli rzucać się w oczy z pochodzeniem, a poza tym tak nazywał się obecny kanclerz, więc uznali że alles wird gut.

Kanclerz wkrótce potem przestał być kanclerzem po jedynym wotum nieufności w historii Niemiec, które zakończyło się odejściem szefa rządu. Ale zamiast polityki, ich interesowały pieniądze. Odwrotnie niż w Polsce, gdzie na polityce znają się ludzie dyskutujący zawzięcie po 50 razy na ten sam temat. Tak działo się przy okazji kolejnych spotkań towarzyskich w rodzinnym kraju. Ci co dużo dyskutują – mają zwykle mało pieniędzy. Tak myślał Pan Adrian Schmidt.  Wystarczyło mu, że nazywa się jak kanclerz i to zakończyło też jego zainteresowanie polityką.

Wziął się za rzeczy bardziej praktyczne i z dużym rozmachem budował swoją firmę od zupełnych podstaw. Był jak czysta biała karta. Nie miał żadnego doświadczenia przywiezionego z ojczystego kraju, poza intuicją, że teraz musi zacząć kształtować swoje myślenie w nowy sposób.

Jego gotowość na rozwój spotkała się z mądrym mentorem. Spotkany kiedyś na rodzinnym spacerze w Englischer Park człowiek okazał się być wspaniałym kompanem i przewodnikiem w świecie niemieckiej ekonomii. Rudolf był wschodzącą gwiazdą bankowości korporacyjnej i miał wśród swoich klientów największe nazwiska bawarskiego biznesu. Od niego Adrian usłyszał pewnego dnia: „Jeżeli nie lubiłbyś tych, którzy mają pieniądze, trudno byłoby Ci stać się jednym z nich”. Zapamiętał to na zawsze i zapisał w swoim notatniku. Od teraz robił co mógł by poznawać ludzi zamożnych i z pokorą uczyć się od nich.

W Polsce mówili z zazdrością, że na Zachodzie żyją ludzie obrzydliwie bogaci. On też miał wielką ochotę na to, by do bogatych dołączyć. Ciągnęło go do tego przez całe lata jak do falującego biustu przyszłej synowej. Nie był całkowicie bez szans. Hannelore patrzyła na niego z podziwem. Jednak uczciwie zawartość miseczek 90E i całą resztę pozostawił swojemu pierworodnemu.

W zakresie zarabiania pieniędzy osiągnął swój cel. Jego firma rosła w siłę. Nie znając się początkowo kompletnie na komputerach, stworzył prawdziwe imperium. Sieć 49 sklepów stworzonych przez imigranta spod Krakowa budziło respekt w całych Niemczech. Pytany przez reportera Frankfurter Allgemaine Zeitung w 20 rocznicę założenia firmy jak osiągnął sukces odpowiedział natychmiast jednym zdaniem. – Nigdy nie uwierzyłem, że rynek to jakiś tort do podziału i upiekłem 49 własnych tortów.

Adriana Schmidt wkurzało czasem, że jego syn „zabierał się do baby jak do jeża”. Choć jego matka twierdziła, że jest dumna z szarmanckości, pana Schmidt kłuła ciapowatość syna, bo chciał w głębi, by ten był prawdziwym mężczyzną. Tymczasem Paweł, będący pod wpływem swojej gderliwej matki, miał wszelkie przesłanki ku temu by stać się pantoflarzem. Nawet z miłującą porządek i dominację mężczyzny niemiecką żoną.

Matka Pawła nie znała się na zarabianiu pieniędzy i przynajmniej w tej dziedzinie, po 2 czy 3 próbach przestała się wtrącać. Adrian odetchnął bo z uporem i konsekwencją wychowywał swojego syna w duchu wolnego rynku i zafascynowania kapitalizmem. Od najmłodszych lat tłumaczył mu na wiele sposobów skąd biorą się pieniądze i jak je zarabiać. Uczył go, że nie ma nic za darmo. Paweł zapamiętał słowa ojca, który z uśmiechem mówił: - W życiu nie dostajesz tego na co zasługujesz, tylko to co wynegocjujesz.

Wychowanie syna udało mu się połowicznie. Do kobiet podejścia mu brak, ale poradzi sobie z zarabianiem pieniędzy. Tłumaczył się sam przed sobą. Gdy chodzi o stosunki damsko-męskie, mimo całej swojej mądrości nie pomyślał, że syn wziął od niego podejście do kobiet. Obserwując przez ponad 20 lat rodziców, Paweł za normalne uznawał to, co zobaczył w domu. Matka od zawsze gderała: - jesteśmy z ojcem bardzo zgodnym małżeństwem. Nie poznał zdania ojca na ten temat, więc brał relacje między rodzicami za wzór związku.

Tymczasem ja od półtorej godziny pędziłem z prędkością 220 km/h autostradą A12. Po lekkim obiedzie w ulubionej restauracji we włoskiej Veronie zbliżałem się do granicy niemieckiej. Zwolniłem na chwilę, bo zachciało mi się napić espresso. Używałem strategii geniuszów biznesu. Wypatrywałem okazji.

Podjeżdżając na parking prześlicznego Gasthaus Huberwirt w Tyrolu, przecierałem oczy ze zdumienia. Tuż pod budynkiem stało zaparkowane cudo techniki sprzed 90 lat: Blitzen Benz, czyli Benz Błyskawica. Ten legendarny pojazd był pierwszym, który przekroczył barierę 200 km/h, a w 1911 roku na Daytona Beach pobił rekord świata prędkości: 228 km/h. Jego pierwotna nazwa to Benz 200PS, bo tyle liczył koni mechanicznych.

Wyprodukowano tylko 6 egzemplarzy tego modelu. A ja właśnie dotykałem jeden z nich, nie mogąc wyjść z podziwu. Nie wierzyłem własnym oczom. Ciekawe jakiej płci jest właściciel tego auta, pomyślałem z szelmowskim uśmiechem na twarzy.

Tak czy tak, zapragnąłem go poznać. Już czułem zapach espresso podczas naszej pogawędki.

Fragment IV rozdziału książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz